Chodzą za mną Chinki



Kilka dni temu skończyłam lekturę książki Lisy See "Kwiat śniegu i sekretny wachlarz". I od tamtej pory "chodzą" za mną te Chinki.
Ciągle myślę o tym, jak trudno było im żyć w takiej kulturze. Szczególnie wstrząsnęły mną opisy krępowania stóp - niezwykle obrazowe, działające na wyobraźnię - przyznam, że musiałam kilka razy odkładać tę książkę, nie byłam w stanie jej w tym momentach czytać.

Oczywiście, posiadam ogólną wiedzę na temat kultury Chin, wiem że Chinkom krępowano stopy. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z drastyczności tego rytuału. Byłam przekonana, że stopy obwiązuje się ciasno bandażami, aby zachowały swój maleńki rozmiar i więcej nie rosły. Nie miałam pojęcia, że palce podwija się pod spód i się je łamie, nie miałąm pojęcia, że tworzą się przy tym wiecznie niezagojone rany.
A chyba najgorsze w tym wszystkim jest, że ów proceder wymyśliła KOBIETA - konkubina cesarza.

A zatem wysuwa się znana od wieków konkluzja: kobiety kobietom zgotowały taki los.
To smutne. I smutne jest to, jak wiele kobiety muszą znosić (na całym świecie - wszak to jeszcze nie wszędzie się zmienia), aby dorównać mężczyznom...

A przecież my, kobiety, niezależnie od kultury czy szerokości geograficznej - jesteśmy silne, potrafimy walczyć. Myślę, że czasem po prostu zbyt szybko przyjmujemy uległą postawę.

Dlaczego tak się dzieje? Może Wy macie jakieś teorie na ten temat?


Komentarze

  1. Myślę że po prostu tak zostajemy wychowane od dziecka, a brak jest nam siły poparcia z zewnątrz, żeby walczyć o swoje. Niby to się zmienia, ale nie do końca, bo przecież wciąż kobiety w Polsce zarabiają mniej, wciąż jest ich ledwie garstka w polityce czy na eksponowanych stanowiskach. Ja sama pracuję w firmie, w której w zarządzie są sami mężczyźni. Jest owszem jedna pani dyrektor, ale i tak to mężczyźni podejmują ostateczne decyzje. Raczej nie liczę na to, żebym szybko awansowała na wysokie stanowisko, mimo, że uważam iż jestem równie dobra w tym co robię co moi koledzy. Rzeczywiście smutne to, jak tam o tym pomyśleć. A może właśnie za rzadko o tym myślimy, żeby coś naprawdę spróbować zmienić na własnym podwórku.
    Pozdrawiam, Ania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo mamy to w genach. Przenoszone jak choroba. Od zarania dziejów. Od epoki kamienia łupanego. Mężczyźni polowali, kobiety pilnowały ognisk, gotowały i rodziły dzieci. Każda z tych funkcji jest ważna i już wtedy można było pomyśleć o równouprawnieniu. Ale to faceci pokazywali swoją siłę mięśni - wlokąc kobiety za włosy do jaskiń. Niby to metafora, ale trafnie pokazuje jak było na samym początku. Silniejszy wygrywa, słabszy musi się dostosować.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja uważam, że kobiety same są sobie winne. Niby chcą równouprawnienia, niby są silne, ale tak na prawdę to najchętniej tylko by leżały i pachniały, przyjmowały prezenty i kwiaty od zakochanych w nich mężczyzn. Przynajmniej tak właśnie widzę po swoich koleżankach, które nienawidzą swojej pracy i głównym tematem rozmów jest to jak złapać bogatego męża, żeby nie musieć pracować. Gdyby było inaczej i gdyby chciały czegoś więcej to nie marudziłyby jak im źle tylko starały się coś zmienić a nie oglądać się na facetów. No ale tak jest chyba wygodniej i tyle.
    Ja oczywiście jestem inna:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty